ZAJRZAŁO .....

niedziela, 23 września 2012

NAPISANE WIECZORKIEM

Dzieci śpią, zwierzakom urządziłam wieczór higieniczny wymęczone też padły i zaległy wokół mnie. 
Zabawna historia z tymi zwierzakami. 
Ja nigdy nie przepadałam za tego rodzaju towarzystwem, a teraz nie wyobrażam domu  bez nich. 
Plączą się pod nogami, gubią kłaki, sprzątania więcej. I co z tego? 
Wnoszą mnóstwo pozytywnej energii. I fajne są po prostu.
Dzisiejsza wizyta teściowej przebiegła niemal tak jak zawsze.
 Powodem jej przybycia była potrzeba dokonania jakiegoś zakupu przez internet, co uczyniłam.  
A potem było  inaczej niż zwykle, chyba trochę przestaję nad sobą panować.
Dziś na tradycyjne retoryczne pytanie "a u was oczywiście dobrze?" odpowiedziałam zgodnie z prawdą,że nie, dobrze nie jest.
Była niemile poruszona koniecznością reakcji na ten komunikat, a następnie wygłosiła mały spicz na temat tego,że powinnam być wyrozumiała i cierpliwa bo przecież jej synek ciężko pracuje jest więc zestresowany, i musi dużo odpoczywać.
I wtedy mnie zagotowało, nieczęsto się to zdarza w gruncie rzeczy jestem chyba cierpliwa, ale tym razem ta cecha się gdzieś zablokowała. 
Zapytałam słodziutko, czy jej zdaniem ja nie pracuję? I to trochę więcej gdybyśmy mieli być tacy skrupulatni, przy czym do mojego czasu pracy nie wliczam obowiązków domowych bo to jest de facto dla mnie odskocznia i frajda po pracy. 
Lubię coś zrobić z dziećmi i dla dzieci, nie traktuje tego w kategorii obowiązku ale przyjemności, takiego bonusiku, po tym co dzieje się w pracy (a dzieje się). 
Na mężowskie stresy i wypalenia poświęcałam już wystarczająco dużo uwagi, a teraz mam je najnormalniej gdzieś co uświadomiłam jego mamusi.
 Najwyższa pora żebym zajęła się sobą, i swoimi potrzebami. Pani była w szoku. 
Odebrała to jako zapowiedź radykalnych działań z mojej strony i bardzo się zdenerwowała,że jak coś wymyślę to grozić jej może, iż synuś do niej się wprowadzi .
 Dokładnie taki proces myślowy błyskawiczny przeprowadziła. I dobrze będzie miała o czym kombinować zamiast choroby nowe w encyklopedii zdrowia wyszukiwać..
Koniec tematu teściowej. I tak poświeciłam jej zbyt dużo uwagi.
Jutro jadę robić badania. Nie chce mi się okropnie. 
Ale tak sobie myślę,że  powalczę jeszcze trochę. 
Śmiać mi się chce, gdyż  w moim otoczeniu (nie mówię o najbliższych osobach, które wiedzą co u mnie naprawdę) uchodzę za radosną, optymistyczną osobę. 
I tak myślę,że skoro jeszcze daję radę sprawiać takie wrażenie to może uda mi się jeszcze raz pozaklinać rzeczywistość? 
Tak mi się pod skórą jeszcze czegoś chce.Czuję to od kilku dni. 
Zawsze lubiłam wyzwania, może to pojawiło się teraz po to,żebym już tak nie zapadała się w sobie? Tak sobie kombinuję.
I znowu tęsknię do B., czy ja w ogóle robię coś innego jak tęsknienie do niego? 
Z USA wrócił, ale dla odmiany pojechał z rodziną na Słowację.
 Już kiedyś poprosiłam go,żeby nie dzwonił, nie pisał do mnie sms-ów jak jest z rodziną gdzieś. 
Nie chcę,żeby musiał gdzieś biegać, kombinować jakby tu z ukrycia wysłać sms. 
Jakoś nie sprawia mi przyjemności świadomość,że ktoś kogo lubię znajduje się w mało komfortowej sytuacji. 
Dlatego postawiłam sprawę jasno, jak jest z rodziną to nie ma Miki. 
B. prawie się stosuje do tych zaleceń, a tą odrobinkę subordynacji wspaniałomyślnie wybaczam. 
Ale mi się przyjemnie zrobiło, czysta szlachetność ze mnie. 
Dobranoc.

sobota, 22 września 2012

NIE WYWOŁUJ WILKA Z LASU



Przysłowie pasuje jak ulał.
 Tak sobie ostatnio przywoływałam w mojej pisaninie teściową no i dziś zostałam poinformowana, że osoba ta przybywa jutro z wizytą, co szczerze mówiąc ani mnie ziębi ani grzeje.
 Ale jest doskonałą okazją do tego, żeby sobie ulać i oplotkować kobietę. 
Nigdy tego jeszcze nie robiłam, więc mamy debiut. 
Określenie "przybywa z wizytą" sugeruje, że przyjedzie z drugiej półkuli, a co najmniej drugiego końca Polski. 
Nic bardziej mylnego. Mieszka jakieś 15 minut drogi od nas. 
Moja teściowa nie jest tą z dowcipów wtrącająca się, wiedzącą lepiej osobą. 
Gdy wychodziłam za mąż naiwnie wyobrażałam sobie,że będziemy miały fajne relacje takie normalne ciepłe. Długo o to walczyłam ale w końcu odpuściłam. szczegóły pomijam bo są mało istotne. 
W każdym razie przestałam się umizgiwać "mamo zapraszam na obiad", "mamo przyjdź proszę, czekamy na ciebie".
Dziś to jest dla mnie obca pani, która jak się pojawi zostanie poczęstowana ciastkiem, herbatą i krótką konwersacja o niczym. 
Cieplejsze i bliższe relacje mam z wspominana niedawno sąsiadką.
Nie zastanawiam się już czy teściowa po prostu nie lubi mnie czy też osoba zajmująca stanowisko żony jej syna jest bez znaczenia.
 Mój stosunek do pomagania przez babcie wyraziłam już kiedyś w poście "Funkcja społeczna", podtrzymuję tamten pogląd, więc naprawdę nie o to chodzi,że nigdy w niczym mi nie pomogła. 
Do tego stopnia,że gdy byłam na macierzyńskim, a więc nie było jeszcze niani i potrzebowałam przebywać poza domem (a konkretnie warowałam przy mężu w szpitalu) to moja mama pokonywała ponad 400 km żeby zająć się dziećmi.
Teściowa nie ma potrzeby podtrzymywania kontaktu z wnuczkami, Młodsza ma to w poważaniu, ale Starsza bardzo przeżywa, ona bardzo jest bardzo zorientowana na relacje rodzinne. 
Czasem się popłacze, że dzwoniła do Babci, a ta albo nie odbiera, albo przerywa w pół zdania i kończy połączenie.  
Nie pamięta o ich urodzinach. 
Chcę być dobrze zrozumiana nie chodzi mi o pomaganie, zajmowanie się moimi córkami, ale zwykłe zainteresowanie. 
Z moimi Rodzicami nie ma dnia,żeby nie gadały przez telefon albo skypa.
U niej w domu ostatni raz byłam ok 8 lat temu, kiedyś jak mąż się wybierał do niej to proponowałam,że pojadę ale zawsze odmawiał,więc pewnie nie jestem tam mile widziana.
Teściowa bardzo o siebie dba co mi się podoba, codziennie ma zajęcia z gimnastyki, codziennie basen. Równocześnie jest cudownym przykładem hipochondryka, widuję ja średnio raz na pół roku i zawsze dowiaduję się o jakiejś nowej strasznej chorobie, którą ma. 
Przez kolejne pół roku choroba szczęśliwie nie znajduje potwierdzenia (lekarze debile), ale pojawia się następna.
Hipochondria to zresztą kolejna cecha, która mąż po niej odziedziczył, jestem przekonana,że dzięki niemu pobliska apteka ma zapewniony naprawdę solidny obrót zwłaszcza jeśli chodzi o specyfiki bez recepty. 
Na mózg, na oczy, na kichanie, na spanie ... 
Na wszystko.
Ale wracając do teściowej.  
W mojej ocenie jest zimną kobietą, która interesuje tylko własny interes. 
Kiedyś nawet kusiło mnie,żeby jej powiedzieć co myślę, ale zrezygnowałam. 
Mnie nie ulży, a jej nie ruszy. 
Niech sobie żyje w swoim świecie, nie musi wiedzieć, że synek gdybym mu nie przypomniała to nie odnotowałby takich wydarzeń jak jej imieniny czy urodziny. 
Sam z siebie nie wpadłby na to, że jak ona jest po badaniu w znieczuleniu ogólnym to należy po nią pojechać samochodem i odstawić do domu ( z trzy dni to tłumaczyłam i trudno mu było uwierzyć).
No ale jutro jest ten dzień kiedy obca kobieta, do której nie wiadomo dlaczego mówię "mamo" zaszczyci mnie swoim towarzystwem. 
Poudaję,że słucham opowieści o Wszystkich Złych Ludziach, a jest ich mnóstwo (sąsiedzi, pani w przychodni, ksiądz z najbliższego kościoła).
Nie będę reagować jak zacznie mi opowiadać,że jestem "za dobra" dla dzieci i nie trzymam odpowiedniej dyscypliny. 
Żal mi tylko niedzielnego z mojego punktu widzenia zmarnowanego popołudnia.


piątek, 21 września 2012

OGARNIAM SIĘ A PRZYNAJMNIEJ PRÓBUJĘ

A mnie wzięło dziś na pisanie. 
Najpierw raport z prac PPD.
 Otóż ze wstydem przyznaję w ostatnich dniach postępów brak. 
Zresztą do PPD tyle mi brakuje.
Ona sprząta na szpileczkach w eleganckiej kiecce a ja po domu pomykam w moich ulubionych jeansach (każde są ulubione) i japonkach. 
Trudno, jakoś muszę z tym żyć,że nie jestem perfekcyjna, i po prawdzie jest mi to obojętne. 
Ostatnie dni walczę ze sobą, z tym bezwładem, któremu uległam. 
Czas się ogarnąć powtarzam sobie.
Przede wszystkim przestaję miauczeć tylko biorę się za siebie. 
Decyzja podjęta: w poniedziałek robię te pozlecane badania. 
A potem poddam się wyrokom superdoktorka. 
Tak sobie pomyślałam jak zechce operować to będzie 7 zabieg na tej samej części ciała, a 13 powypadkowy.
Cyfra 7 jest fartowna, a liczba 13 to już tylko dobrze wróży. 
Chociaż z drugiej strony jednego narzeczonego poznałam w piątek trzynastego no i przesąd nie okazał się być przesądem, trzeba było odesłać go w niebyt.
Ale mimo wszystko trzymam się twardo wersji, że 13 mi sprzyja. 
Popijam dobre winko i się zastanawiam czy czasem się nie uzależniam, kobietom podobno szybciej idzie. 
Ale chyba nie, taką nadzieję mam przynajmniej. 
Piję tylko winko, nie codziennie i max 2 lampki.
 Nigdy nie piję jak jestem sama z dziećmi w domu. 
Może więc nie muszę jeszcze się bardzo tym przejmować? 
Wino dostałam od małżonka, w ramach ocieplenia stosunków. 
Wziął jakieś zlecenie i potrzebuje pomocy, jak zwykle na wydanie opinii mam wieczór jeden, a wiadomo,że po winie idzie mi cudownie! 
W sumie butelka wina to marna zaplata, ale nie lubię być małostkowa.
Bo gdybym była to bym go pogoniła i już z tym jego zleceniem. Wkurzył mnie dziś lekko. 
W związku z moim wyjściem na badania w poniedziałek zarysował się problem z odebraniem Młodszej ze szkoły.
 Najbardziej naturalne byłoby,żeby tatuś wyszedł z pracy kwadrans wcześniej i załatwił temat. 
Najbardziej naturalne z mojego wypaczonego punktu widzenia. 
Moje oczekiwania w tym zakresie zostały odebrane jako kosmiczna fanaberia. 
Wkurzyłam się chociaż powinnam być już przyzwyczajona. 
Na szczęście nie jestem sama. Nasz dom stoi na małym zamkniętym osiedlu, wcześniej ludzi znałam tylko z widzenia, ale jak Mała poszła do przedszkola okazało się,że sporo dzieci z osiedla jest tam razem z nią. 
 I poznałam kilka fajnych dziewczyn, mam tych dzieci. 
Z ich strony spotkało mnie dużo dobrego, zwłaszcza jak byłam uziemiona, i nie mogłam wiele zdziałać. Przychodziły z garami odprowadzały/ przyprowadzały moje dzieci zabierały na jakieś wycieczki. 
No i w kwestii poniedziałku też poratowały. Nie muszę się płaszczyć przed nikim.
Ale nie narzekam, przyzwyczaiłam się. 
Ostatni raz zabolało, jak nie przyszedł do dziecka do szpitala. Od tamtej pory mam gdzieś. 
Już to pisałam kiedyś upodabnia się do teściowej, ma coraz mniejsze potrzeby w zakresie kontaktu z bliskimi. 
W dalszym ciągu szanuję go za uczciwość, pewnego rodzaju bezkompromisowość. 
Kilka lat temu możliwość dużego awansu uzależniona została od tego czy mówiąc wprost zrobi komuś świństwo.
 Małżonek zareagował tak,że złożył wypowiedzenie i nie chciał już gadać z osobami, które wysunęły takie żądania. 
W sumie dobry człowiek, tylko zupełnie nie odnajdujący się w życiu w rodzinie. 
Ja wiem,że miał tragiczne wzorce jego mama to zapatrzona w siebie egoistka, a i tak ja poznałam ją już w wersji light. 
Ale jak długo można tłumaczyć wszystko wzorcami? 
Jeśli chodzi o dzieci i nawet o mnie to nie ma problemu jeśli trzeba np. coś sfinansować. Ale reszta...
Z dziećmi to jeszcze czasem pogada, jak do niego pójdą i jest w nastroju to poopowiada o wszechświecie, historii czy czym tam chcą. 
Młode są wtedy uszczęśliwione. I dobrze. Cieszę się jak są. 
Ale wsparcia w trudnych chwilach w nim nie mam. 
Przyjął do wiadomości chorobę dziecka, ale zero zainteresowania tematem.
 Praktycznie nie rozmawiamy o tym i nie dlatego,że postanowiłam nie ujawniać swojej wiedzy tajemnej.
Dla porównania B. pościągał mnóstwo informacji na ten temat, dowiaduje się o nowe terapie i cały czas podbudowuje moją wiarę w to,że jakimś cudem cud się stanie.
Taka ciekawa dyskusja rozwinęła się na jednym z blogów, które czytam na temat facetów, którzy pojawiają się prawią piękne słówka itp. A mężowie są zaniedbywani. No właśnie. 
 B. nie prawi mi komplementów, ale jest zawsze gdy potrzebuję.
 Jak leżałam w szpitalu był przy mnie, a nie było lekko. 
Jak dziecko leżało w szpitalu był za granicą,ale  przez pół nocy potrafił mówić do mnie przez telefon i nie pozwolił się załamać.
Błagam jeśli ktoś będzie chciał komentować niech mi nie daje rad typu "miej odwagę odejdź od męża".
Odwaga nie ma tu nic do rzeczy. 
Jestem twarda babka i dałabym radę, zarobić na siebie potrafię sama, dom da się podzielić, a mając formalny status osoby samotnej byłoby mi łatwiej, chociażby dlatego,że nie musiałabym uwzględniać w moich planach człowieka, do którego nic nie czuję. 
Ale muszę brać pod uwagę to,że odchodząc pozbawię dzieci ojca, nawet jeśli jest jaki jest. 
Bo to nie jest typ człowieka walczącego o kontakt z nimi za wszelką cenę bijącego się o każdy weekend. Straciłyby więc nawet to co mają, a dla nich to jest bardzo ważne.
 I proszę nie interpretować mojego postępowania jako "poświęcania się", bo to jest mi obce.
 Dokonałam kiedyś takich a nie innych wyborów i to są proste konsekwencje tamtego.

KRÓTKA SMYCZ

Ostatnio kilka razy byłam świadkiem kilku dyskusji prowadzonych w kobiecym gronie dotyczących tego jak należy postępować ze swoim facetem. 
A w  szczególności tego jak to należy go "pilnować".
 Udziału w dyskusji nie wzięłam bo zwyczajnie mi się nie chciało, ale w duchu się uśmiałam. 
Nie wierzę w skuteczność i sens takiego postępowania. 
Dotyczy to zresztą również "pilnowania" kobiet. 
Znam to, mój mąż normalne ledwo mnie dostrzega ale jak pójdę do sąsiadki na kawę to odbieram kilka telefonów, których sens sprowadza się do treściwego "długo jeszcze"?
Znam kobiety, które rozliczają mężów z każdej minuty, ich wyjście bez niej na piwo z kumplami traktują jako rzecz z założenia niedopuszczalną (mówię o normalnym okazjonalnym wyjściu, a nie codziennym przyspawaniu do stołka barowego). 
Drogie Panie. Drodzy Panowie. 
Czas marnujecie.
 Jak ktoś będzie chciał coś zrobić to zrobi to wam pod nosem. 
Żona mojego B. ma kompetencje śledczego tropiącego włoska mafię.
 Gdzie, co, kiedy. 
Dziwię się,że tak mało wie o swoim mężu, o tym co sobą reprezentuje.
A on jej nie zdradza bo taki jest, a nie dlatego,że ona go pilnuje.
 Kilka razy towarzyszyłam mu w jego służbowych wyjazdach. 
Okazja była doskonała. 
Mogliśmy robić co chcieliśmy, nikogo zapach by nie doleciał.
 Ale ponieważ jesteśmy zgodni co do tego,że nie możemy być razem (bo nieważne jest to czego chcemy, ważne co musimy). a po przekroczeniu tej granicy mogłoby już się nie udać.
Ale ad rem: jak partner sam się nie pilnuje to na pewno my go nie upilnujemy. 
Szkoda zachodu. 
Zresztą jaki pożytek z takiego upilnowanego na siłę?
Moim zdaniem żaden.

sobota, 15 września 2012

GORĄCZKA SOBOTNIEJ NOCY

Dzieci w swoich pokojach. 
Perfekcyjna Pani Domu uporządkowała kolejne miejsce tj. szafkę z lekarstwami. 
Zebrała się spora reklamówka przeterminowanego świństwa.
Poszłam na spacer z psem. 
I brak pomysłów na dalszy ciąg wieczoru. 
Ze spaniem mam problemy, ratuję się tabletkami, ale trochę przestają działać a poza tym zaczynam mieć pewien problem ze zdobyciem ich. 
Lawiruję między dwoma lekarzami, ale biorę trochę więcej niż zalecana dawka (inaczej w ogóle nie działają) i zaczynają już kręcić nosem, że za szybko mi się kończą. 
Muszę zawrzeć znajomość z jakimś trzecim. 
Upierdliwość, bo nienawidzę łażenia do lekarzy, tego ględzenia o swoich "dolegliwościach" i całej otoczki związanej z wizyta w takiej czy innej przychodni.
Otworzyłam sobie winko i robię standardowy rachunek sumienia, chociaż codziennie z coraz mniejszym zaangażowaniem.
Przestałam już szukać błędu w oprogramowaniu urządzenia zwanego Mika.
 Myślę,że najtrafniejsza diagnoza to "wada fabryczna", bo jak inaczej wytłumaczyć fakt,że ktoś kto potencjalnie ma wiele możliwości tak spektakularnie spieprzył dokładnie każdą dziedzinę swojego życia?
Wiem, wiem nic straconego. 
Mam dopiero czterdzieści kilka lat, jestem umiarkowanie ale rozgarnięta , znam biegle dwa języki z trzecim daję sobie radę na przyzwoitym poziomie. Mogę wszystko. 
Jest tylko jeden mały, maleńki problem. Przestałam widzieć cel jakiejkolwiek aktywności. 
Zmuszam się do tego,żeby rano otworzyć oczy. 
Nie chce widzieć, nie chcę słyszeć. 
Nic nie chcę.
Nawet B. już nie chcę. 
Tęsknię za nim, tak,że aż boli ale nie mam siły z nim rozmawiać. 
Wolę,żeby myślał,że zapomniałam naładować telefon niż żeby przejmował się moimi nastrojami. 
Co mam odpowiedzieć na to jego "martwię się o ciebie".
 I dlaczego właściwie się o mnie martwi?  
Raz mi powiedział,że jestem ważną częścią jego życia.
 Dla mnie ważną częścią życia jest starsza samotna sąsiadka, której pomagam jak potrafię.
 I ja dla B. jestem chyba taką osobą, nad którą on się lituje, bo widzi,że nie daję sobie rady sama z sobą.
 Wydaje mi się, że byłoby mi lżej gdybym wiedziała, że jestem dla niego kimś więcej niż dobrą kumpelą, czy nawet przyjaciółką. 
Wiadomo, nie będziemy nigdy razem, ale gdybym wiedziała,że moje uczucia są w jakimś stopniu odwzajemnione byłoby mi łatwiej. 
Co ja czuję uświadomiłam sobie leżąc ostatnim razem w szpitalu.
 Facet bawił się w dobrego samarytanina a ja sobie zaczęłam wyobrażać, że może to coś więcej jak współczucie i chęć ulżenia samotnej kobiecie. 
Jestem dla niego kimś takim jak Pani Sąsiadka dla mnie.
Różnica polega na tym, że ona jest miłą mądrą kobietą, a ja nie. 
I niech ta sobota już się skończy.

piątek, 14 września 2012

ZABURZONA

"Ty jesteś zaburzona, zawsze to wiedziałam" taki oto komentarz wygłosiła  pod moim adresem bratowa mojego męża, która wyjątkowo dziś  do nas zawitała, z prostego powodu - nie miała z kim zostawić synka.
Komentarz został wygłoszony jak najbardziej serio i nawet mnie nie zdziwił bardzo. 
Zaczęło się niewinnie, a skończyło ostrą dyskusją.
 Moja młodsza córka biegała po domu podśpiewując sobie razem z sączącą się akurat muzyką. 
 Tak przyznaję: muszę słuchać muzyki, taki nałóg. 
Nie robię tego głośno bo mąż nie lubi, ale słucham.
 I mała śpiewała z coraz większym zaangażowaniem, a ja śmiejąc się wróżyłam jej karierę gwiazdy rocka. Dodałam coś w stylu : "'mamusi nie wyszło dziecku się uda". 
Nie był to efekt moich głębokich przemyśleń ale spontaniczna reakcja na sympatyczną sytuację.
 I się zaczęło. 
Usłyszałam, że "normalne matki" marzą dla dziecka o karierze lekarza, prawnika albo stomatologa. 
A ja "jak zwykle" mam durne pomysły. 
W rzeczywistości moje durne pomysły sprowadzają się do tego,że nie mam najmniejszego zamiaru ingerować w przyszłe wybory moich córek. 
Będę je natomiast ze wszystkich sił wspierać w tym co zamierzą. 
Z autopsji wiem, że naciski rodziców, czynione w najlepszej wierze nie przynoszą dobrych efektów. 
Tak, oczywiście mówię o sobie. 
Pod wpływem sugestii, namów i przekonywań wybrałam kierunek studiów zupełnie odmienny od planowanego i co ważniejsze wymarzonego.
 I owszem mam wykształcenie, które pozwoliło mi wyspecjalizować się w jakiejś dziedzinie, mam zawód uważany przez niektórych za "prestiżowy", co więcej odnoszę w nim jakieś sukcesy.
I co z tego, skoro przez ani jeden dzień nie miałam poczucia, że robię coś fajnego, ważnego coś co dałoby mi odrobinę satysfakcji. 
Bezbrzeżna nuda, najkrócej rzecz ujmując. 
I nie ma dnia, w którym nie myślałabym jak wyglądałoby moje życie, gdybym postawiła wtedy na swoim. 
Aby rozwiać wątpliwości: nie mam żalu ani pretensji do nikogo, byłam dorosła i ostatecznie to był mój wybór. 
Ale prawda też jest taka,że byłam bezwolną cielęciną, a zgłaszanie u mnie w domu "zdania odmiennego" przez lata nie wchodziło w grę, a i później było mocno problematyczne. 
Jak to mówią "stara szkoła wychowawcza". 
 I  dlatego sprawia mi przyjemność upór i konsekwencja moich dzieci (zwłaszcza starszej córki)
w prezentowaniu swoich poglądów. 

Wie czego chce i idzie przez życie starając się zrealizować swoje cele, pyskując przy tym na prawo
i lewo. 

Takie dziecko dla mnie jako mamy jest trudne "w obsłudze" wymaga bardzo dużo uwagi, ale jestem
z niej naprawdę dumna. 

To fajna, mądra dziewczyna, ale na pewno nie jest pokorna i uległa jak ja w jej wieku. 
Porównania nawet nie da się przeprowadzić. 
A wracając do głównego wątku, jeśli któreś z moich dzieci przyjdzie i powie "chcę być krawcową" to nie zważając na wielopokoleniową rodzinną  tradycję kończenia takiego czy innego uniwersytetu kupię jej maszynę do szycia.
 I będę szczęśliwa jeśli ona będzie.
 Podobnie jeśli oświadczy, że jej marzeniem jest zostać konstruktorem statków kosmicznych, to wprawdzie nie kupię jej narzędzi do tego potrzebnych ale zrobię wszystko co w mojej mocy aby jej pomóc. 
A jeśli któraś zechce zostać gwiazda rocka...(nie potrafię wpisywać buziek a tutaj by mi bardzo pasowała taka złośliwie uśmiechnięta zaadresowana do bratowej męża).
Mam babsko gdzieś,  niech sobie myśli co chce.

A! i jest dobra wiadomość:
Niedługo rusza nowy sezon Plus Ligi, nareszcie będzie można poogladać coś w tv.

czwartek, 13 września 2012

WSPOMNIEŃ CZAR

Nieoczekiwana przyjemność. 
Spotkanie z bratem. 
Brat jest kuzynem nie bratem , ale jakoś tak się utarło,że podajemy się za rodzeństwo czasem nawet za bliźniacze.
Prawie się zgadza jest miedzy nami  3 dni różnicy. 
Z wielu opowiadanych przy rodzinnych spotkaniach historii wynika,że jako dzieci nienawidziliśmy się serdecznie. 
On mi paluszek w oko, ja jemu garść włosów.
 Ot takie niewinne rozrywki, które nasi dziadkowie, u których  najczęściej się spotykaliśmy przyjmowali z niezmąconym spokojem i cierpliwością.  
W pewnym momencie okazało się,że nadajemy na dokładnie tych samych częstotliwościach i myślę,że rodzina z tęsknotą zaczęła wspominać czasy kiedy się naparzaliśmy. 
Ja byłam zawsze ta grzeczna i posłuszna, brat mnie demoralizował. 
Razem wypiliśmy pierwsze piwo. 
Zrywaliśmy się do Jarocina wymyślając niestworzone historie o zjazdach harcerskich, to były czasy późnolicealne. 
Potem czasy studenckie. 
Właściwie spokojne, bez specjalnych ekscesów.
 Delikatne jakieś imprezki. Ja byłam wciąż grzeczną dziewczynką. 
Studiowałam. Pracowałam.Trenowałam. 
A potem przyszły cudne lata postudenckie, które z braciszkiem wykorzystaliśmy jak się dało. 
Piękny czas, kiedy byliśmy piękni i młodzi. 
Pracujący. Niezestresowani single. 
Cóż po prostu był to czas kiedy najnormalniej w świecie imprezowaliśmy. 
W braciszku kochały się (ale jakoś tak kolejno) prawie wszystkie moje koleżanki, ja zawracałam głowę jego kumplom. 
Miło wspominam tamten czas, te wszystkie nocne grille na plaży, wyprawy w dziwne miejsca i nieustanną włóczęgę po klubach.
 I wiecznie towarzyszącą nam muzykę, bez której nie funkcjonowaliśmy w zasadzie. 
Teraz mieszkamy daleko od siebie, brat ma życie pokomplikowane jeszcze bardziej ode mnie, ale jak się widzimy to nie roztrząsamy jakoś tego wszystkiego. 
I wczoraj jak się niespodziewanie  pojawił  od razu porzuciłam myśl o sprzątaniu "kolejnego pomieszczenia". 
W kilka minut kopciliśmy grillem, słuchaliśmy ulubionych płyt i snuliśmy plany poprawy tego popieprzonego świata. 
A pod koniec drugiej butelki  wina pomysły mieliśmy naprawdę świetne. 
Niestety z uwagi na ograniczenia czasowe spotkanie ograniczyło się do jednego wieczoru, brat pojechał. 
Ale przez jeden wieczór byłam po prostu wyluzowana, a to wartość sama w sobie.
Teraz demony wróciły.
 Nie wiem co zrobić. 
Doktor zasugerował kolejną operację, prawie obiecał,że będzie po niej dobrze.
 Postraszył,że jak się nie zdecyduję to za kilka miesięcy będzie dużo gorzej i moim najmniejszym zmartwieniem będzie to,że nie da się ukrywać niepełnosprawności bo po prostu  przestanę chodzić bez wspomagania. 
To tylko tyle. Na początku po tym nieszczęsnym zdarzeniu walczyłam, byłam twarda i się nie poddawałam.
 I nawet wydawało się,że to przynosi efekty.
 Potem zaczęły się komplikacje, które nałożyły się na klęski w innych dziedzinach i mój optymizm się wyczerpał. 
 Zawsze w połowie pełna szklanka stała się szklanka pustą. 
To nieprawda,że aby się odbić trzeba sięgnąć dna. 
Moje dno to grząskie bagienko, w którym jak mi się wydaje już zostanę.

środa, 12 września 2012

SZPILKI

Znowu środa. Dziś postanowiłam spędzić ją pożytecznie wzorując się na niejakiej Perfekcyjnej Pani Domu, o której ostatnio słyszałam tak dużo,że nawet obejrzałam jeden odcinek. 
Na szczęście piłam przy tym pyszne winko co zapewne uratowało mnie przed natychmiastowym skokiem do rzeki po uświadomieniu sobie własnej marności w kwestii bycia PPD.
Pożytecznie i rozsądnie czyli jedno pomieszczenie dziennie. 
Padło na holl bo właściwie nie ma tam nic do roboty. Ale liczy się wykonanie zaplanowanego działania!
 Coś tam ogarnęłam zapakowałam letnie buty do schowania. 
Dłuższą chwile poświeciłam swoim, zadając sobie to samo pytanie co miesiąc temu i dwa i trzy...
Czy ja będę jeszcze z nich korzystać? 
Rzecz dotyczy mojej nie będę ukrywać imponującej kolekcji szpilek.
 Uwielbiam szpilki. Taka jest jedna z wielu moich słabości, chociaż uwielbienie dla szpilek może wydawać się zaskakujące dla osoby o wzroście 178 cm. 
Tak mi się jakoś wydaje,że te nieszczęsne buty staną się symbolem dawnego życia, którego chyba nie było tak naprawdę. 
Nie potrafię zrozumieć jak to możliwe,że we mnie zaszły tak wielkie zmiany. 
Która jest czy była prawdziwa? 
Wycofana znerwicowana płaczliwa baba, którą przerażają najprostsze rzeczy czy ta, która szła do przodu jak burza, wygadana, pewna siebie biorąca przeszkody jak koń wyścigowy.
Moje nastroje są zmienne i mają odchylenia jak kulki w wahadełku Newtona. 
Nie panuję zupełnie nad tym. 
Przydałby się B. z tym swoim uśmieszkiem w oczach, ale niestety powiało go do USA na 10 dni
i muszę sobie radzić, na szczęście w domu na każdym kroku towarzyszy mi mój pies, mam więc towarzystwo do pogadania z czego korzystam bez pardonu. 
Koty lekceważymy (tak naprawdę to one lekceważą nas ale z pieskiem udajemy,ze jest inaczej).
Tęsknię za B. Bardzo. Siłą rzeczy aktualnie kontakty nasze nie maja zwykłej częstotliwości. 
Paradoksalnie cieszę się, że pojechał. 
Wyjazd wprawdzie służbowy, ale mimo wszystko łapie tam trochę luzu, poznał fajnych ludzi i po prostu przyjemnie spędza czas, czego w codziennym życiu nie ma w nadmiarze.
Nie chcę mu tego psuć opowieściami o moich problemach, powiedziałam mu,że piątkowa konsultacja została przełożona na inny termin. Ale się odbyła.
Doktor sympatyczny, wg opinii pacjentów cudotwórca. 
Powiedział mi co myśli przedstawił propozycję a ja mam podjąć decyzję.
 I od piątku ja podejmuję i podjąć nie mogę. 
Niby się przyzwyczaiłam ale w takich chwilach bardziej niż zwykle odczuwam samotność.


środa, 5 września 2012

ŚRODA

Mój ulubiony dzień tygodnia. 
W środy mój mąż przychodzi późno z pracy, a ja dzięki temu czuję się swobodniej w domu.  
Jedna z cech, które mi najbardziej u niego dokuczą jest wieczne niezadowolenie. 
Staram się nie zwracać uwagi na takie drobiazgi jak zachlapana łazienka, czy to że nie odkrył jeszcze  lokalizacji zmywarki. 
On jest ponad takie pierdoły, a ja się nie czepiam bo nie chce mi się pieklić o bzdety, nie są tego warte.
 Mój mąż ma na głowie poważne sprawy w pracy, a wracając od progu zawsze informuje mnie co to musi jeszcze w domu zrobić, nad jakimi ważnymi kwestiami się pochylić. 
Traktuję to jako sygnał nie zawracaj mi głowy kobieto tymi wszystkimi domowymi pierdołami. 
Jako zabawny można potraktować jedynie fakt, że obydwoje wykonujemy ten sam zawód i mojej aktywności zawodowej też nie da się  potraktować jak wizyty u kosmetyczki.
 Kiedyś próbowałam mu wytłumaczyć, że nie potrzebuje zasłony dymnej, i może tak normalnie powiedzieć: "chce mieć chwilę spokoju".
 Nie chcę siebie idealizować, wiem, że mam mnóstwo cech, które mogą być trudne do zniesienia ale na pewno nie jestem czepliwa, nie jestem też typem kobiety trzymającej męża, na krótkiej smyczy kontrolującej każdy jego krok. 
Jak napisałam rozwala mnie to wieczne niezadowolenie, ze wszystkiego i z wszystkich.  
Mam taki zwyczaj, pewnie głupi, że jak wraca z pracy to wychodzę do niego przywitać się, zapytać jak minął dzień. w odpowiedzi słyszę tylko jakieś burknięcie mające mi uświadomić,że przecież musiało być ciężko i  męcząco.  
Większe zainteresowanie moja nędzna osoba wzbudza jedynie gdy trafi mu się zagadnienie z mojej działki zawodowej. 
Tak jak pisałam zawód ten sam, ale ja wyspecjalizowałam się w pewnej niemalże niszowej dziedzinie
i chociaż małżonek dobrze orientuje się temacie to jednak zasięga mojej opinii i co dziwne nawet bierze ją pod uwagę.

Ja rozumiem,że nie da się cały czas tryskać humorem sama jestem tego najlepszym przykładem,ale żeby tak nigdy nic nie ucieszyło?
Albo chociaż zadowoliło?
Niestety coraz bardziej przypomina mi swoją mamę. 
Odkąd znam teściową nigdy nie usłyszałam,żeby o kimś powiedziała,że jest sympatyczny albo,że spotkało ją coś przyjemnego. 
A jej syn coraz bardziej się do niej upodabnia, i podobnie jak ona nie ma praktycznie żadnych potrzeb utrzymywania kontaktów z ludźmi.
I dlatego lubię środy. Bo jak już napisałam czuję się wtedy swobodnie we własnym domu.

poniedziałek, 3 września 2012

SPOD SKORUPKI

Tak ostatnio mam. Zamykam się i trawię problem. 
Nawet nie jest tak,że siedzę i rozmyślam o tym co boli, ja po prostu jakby wyłączam kolejne funkcje ograniczając swoje potrzeby życiowe do minimum. 
Gdyby nie dzieci i zwierzaki to już bym się pewnie całkiem wyciszyła i schowała, a tak np. musiałam odbyć podróż po dzieciaki, które spędzały wakacje u dziadków. 
Bardzo wdzięczna jestem rodzicom, zajmowali się nimi niemal cale wakacje dziewczyny uszczęśliwione. 
Kilkaset kilometrów które musiałam przejechać kiedyś wzięłabym na jeden ząb, teraz szybko się meczę i muszę odpocząć po podroży.
 Przed wyjazdem postanowiłam zakończyć moją znajomość z B. 
 Nie wiem dokładnie dlaczego to chciałam zrobić coś mi się tam w głowie roiło,że robię mu krzywdę, burzę spokój jego domu,  i takie tam.
 Napisałam więc przed wyjazdem maila, w którym nie wdając się w szczegóły moich przemyśleń wyłożyłam treściwie informację o zakończeniu naszej znajomości, płakałam pisząc każde słowo. 
To ostatnia i jedyna osoba, z która mam jeszcze jakiś logiczny kontakt. 
Poza tym po prostu trudno mi jest wyobrazić sobie dzień bez jego towarzystwa. ale zrobiłam to co uznałam,że muszę zrobić.
 Nigdy nie miałam takich emocji, których powodem byłby mężczyzna. 
W reakcji na maila B. przyjechał do mnie na kilka godzin tam gdzie byłam. 
Jak się spotkaliśmy to nie mówił nic, przytulił mnie a ja oczywiście płakałam. 
W tej dziedzinie zrobiłam niezwykłe postępy, nigdy nie podejrzewałam się o taka ilość zmagazynowanej wody w moich oczach.
Nie wiem dlaczego B. się tak zachowuje, zupełnie go nie rozumiem. 
Myślę,że czuje do mnie po prostu litość i to jest jedyne rozsądne wytłumaczenie.
 Ja nawet nie jestem ładniejsza od jego żony to byłoby może banalne ale chociaż jakieś uzasadnienie tej historii.
Poza tym zadzwonił mój doktor i poinformował, że w piątek umówił mnie na konsultację do jakiegoś  super specjalisty, znawcy problemów takie jak moje w USA szkolonego.
Nie wiem czy jest sens jechać, w sumie na to co mi jest się nie umiera, a jakie ma znaczenie czy będę kulawa czy nie?  
Dochodzę do wniosku,że żadnego.