Nieoczekiwana przyjemność.
Spotkanie z bratem.
Brat jest kuzynem nie bratem , ale jakoś tak się utarło,że podajemy się za rodzeństwo czasem nawet za bliźniacze.
Prawie się zgadza jest miedzy nami 3 dni różnicy.
Z wielu opowiadanych przy rodzinnych spotkaniach historii wynika,że jako dzieci nienawidziliśmy się serdecznie.
On mi paluszek w oko, ja jemu garść włosów.
Ot takie niewinne rozrywki, które nasi dziadkowie, u których najczęściej się spotykaliśmy przyjmowali z niezmąconym spokojem i cierpliwością.
W pewnym momencie okazało się,że nadajemy na dokładnie tych samych częstotliwościach i myślę,że rodzina z tęsknotą zaczęła wspominać czasy kiedy się naparzaliśmy.
Ja byłam zawsze ta grzeczna i posłuszna, brat mnie demoralizował.
Razem wypiliśmy pierwsze piwo.
Zrywaliśmy się do Jarocina wymyślając niestworzone historie o zjazdach harcerskich, to były czasy późnolicealne.
Potem czasy studenckie.
Właściwie spokojne, bez specjalnych ekscesów.
Delikatne jakieś imprezki. Ja byłam wciąż grzeczną dziewczynką.
Studiowałam. Pracowałam.Trenowałam.
A potem przyszły cudne lata postudenckie, które z braciszkiem wykorzystaliśmy jak się dało.
Piękny czas, kiedy byliśmy piękni i młodzi.
Pracujący. Niezestresowani single.
Cóż po prostu był to czas kiedy najnormalniej w świecie imprezowaliśmy.
W braciszku kochały się (ale jakoś tak kolejno) prawie wszystkie moje koleżanki, ja zawracałam głowę jego kumplom.
Miło wspominam tamten czas, te wszystkie nocne grille na plaży, wyprawy w dziwne miejsca i nieustanną włóczęgę po klubach.
I wiecznie towarzyszącą nam muzykę, bez której nie funkcjonowaliśmy w zasadzie.
Teraz mieszkamy daleko od siebie, brat ma życie pokomplikowane jeszcze bardziej ode mnie, ale jak się widzimy to nie roztrząsamy jakoś tego wszystkiego.
I wczoraj jak się niespodziewanie pojawił od razu porzuciłam myśl o sprzątaniu "kolejnego pomieszczenia".
W kilka minut kopciliśmy grillem, słuchaliśmy ulubionych płyt i snuliśmy plany poprawy tego popieprzonego świata.
A pod koniec drugiej butelki wina pomysły mieliśmy naprawdę świetne.
Niestety z uwagi na ograniczenia czasowe spotkanie ograniczyło się do jednego wieczoru, brat pojechał.
Ale przez jeden wieczór byłam po prostu wyluzowana, a to wartość sama w sobie.
Teraz demony wróciły.
Nie wiem co zrobić.
Doktor zasugerował kolejną operację, prawie obiecał,że będzie po niej dobrze.
Postraszył,że jak się nie zdecyduję to za kilka miesięcy będzie dużo gorzej i moim najmniejszym zmartwieniem będzie to,że nie da się ukrywać niepełnosprawności bo po prostu przestanę chodzić bez wspomagania.
To tylko tyle. Na początku po tym nieszczęsnym zdarzeniu walczyłam, byłam twarda i się nie poddawałam.
I nawet wydawało się,że to przynosi efekty.
Potem zaczęły się komplikacje, które nałożyły się na klęski w innych dziedzinach i mój optymizm się wyczerpał.
Zawsze w połowie pełna szklanka stała się szklanka pustą.
To nieprawda,że aby się odbić trzeba sięgnąć dna.
Moje dno to grząskie bagienko, w którym jak mi się wydaje już zostanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz