ZAJRZAŁO .....

czwartek, 13 września 2012

WSPOMNIEŃ CZAR

Nieoczekiwana przyjemność. 
Spotkanie z bratem. 
Brat jest kuzynem nie bratem , ale jakoś tak się utarło,że podajemy się za rodzeństwo czasem nawet za bliźniacze.
Prawie się zgadza jest miedzy nami  3 dni różnicy. 
Z wielu opowiadanych przy rodzinnych spotkaniach historii wynika,że jako dzieci nienawidziliśmy się serdecznie. 
On mi paluszek w oko, ja jemu garść włosów.
 Ot takie niewinne rozrywki, które nasi dziadkowie, u których  najczęściej się spotykaliśmy przyjmowali z niezmąconym spokojem i cierpliwością.  
W pewnym momencie okazało się,że nadajemy na dokładnie tych samych częstotliwościach i myślę,że rodzina z tęsknotą zaczęła wspominać czasy kiedy się naparzaliśmy. 
Ja byłam zawsze ta grzeczna i posłuszna, brat mnie demoralizował. 
Razem wypiliśmy pierwsze piwo. 
Zrywaliśmy się do Jarocina wymyślając niestworzone historie o zjazdach harcerskich, to były czasy późnolicealne. 
Potem czasy studenckie. 
Właściwie spokojne, bez specjalnych ekscesów.
 Delikatne jakieś imprezki. Ja byłam wciąż grzeczną dziewczynką. 
Studiowałam. Pracowałam.Trenowałam. 
A potem przyszły cudne lata postudenckie, które z braciszkiem wykorzystaliśmy jak się dało. 
Piękny czas, kiedy byliśmy piękni i młodzi. 
Pracujący. Niezestresowani single. 
Cóż po prostu był to czas kiedy najnormalniej w świecie imprezowaliśmy. 
W braciszku kochały się (ale jakoś tak kolejno) prawie wszystkie moje koleżanki, ja zawracałam głowę jego kumplom. 
Miło wspominam tamten czas, te wszystkie nocne grille na plaży, wyprawy w dziwne miejsca i nieustanną włóczęgę po klubach.
 I wiecznie towarzyszącą nam muzykę, bez której nie funkcjonowaliśmy w zasadzie. 
Teraz mieszkamy daleko od siebie, brat ma życie pokomplikowane jeszcze bardziej ode mnie, ale jak się widzimy to nie roztrząsamy jakoś tego wszystkiego. 
I wczoraj jak się niespodziewanie  pojawił  od razu porzuciłam myśl o sprzątaniu "kolejnego pomieszczenia". 
W kilka minut kopciliśmy grillem, słuchaliśmy ulubionych płyt i snuliśmy plany poprawy tego popieprzonego świata. 
A pod koniec drugiej butelki  wina pomysły mieliśmy naprawdę świetne. 
Niestety z uwagi na ograniczenia czasowe spotkanie ograniczyło się do jednego wieczoru, brat pojechał. 
Ale przez jeden wieczór byłam po prostu wyluzowana, a to wartość sama w sobie.
Teraz demony wróciły.
 Nie wiem co zrobić. 
Doktor zasugerował kolejną operację, prawie obiecał,że będzie po niej dobrze.
 Postraszył,że jak się nie zdecyduję to za kilka miesięcy będzie dużo gorzej i moim najmniejszym zmartwieniem będzie to,że nie da się ukrywać niepełnosprawności bo po prostu  przestanę chodzić bez wspomagania. 
To tylko tyle. Na początku po tym nieszczęsnym zdarzeniu walczyłam, byłam twarda i się nie poddawałam.
 I nawet wydawało się,że to przynosi efekty.
 Potem zaczęły się komplikacje, które nałożyły się na klęski w innych dziedzinach i mój optymizm się wyczerpał. 
 Zawsze w połowie pełna szklanka stała się szklanka pustą. 
To nieprawda,że aby się odbić trzeba sięgnąć dna. 
Moje dno to grząskie bagienko, w którym jak mi się wydaje już zostanę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz