Od kilku dni czuję niepokój.
Nic się nie wydarzyło, w domu nawet jak na tutejsze standardy sympatycznie.
A ja mam zaciśnięte gardło i się boję, właściwie jestem przerażona.
Nie
wiem czego, tak jakbym przeczuwała jakąś katastrofę. Nie wiem jak sobie
poradzić z tym nieracjonalnym, nieuzasadnionym niczym uczuciem.
Takie
doznania są dla mnie nowością, kiedyś wszystko brałam jak leci,
wyznawałam zasadę,że problemy są od tego,żeby je rozwiązywać.
I
tak robiłam. Zastanawiam się jak mogło dojść do takich zmian w mojej
osobowości. Ja kiedyś i ja teraz to dwie różne kobiety, i nie mówię o
różnicy czasu liczonej w latach świetlnych.
Ja rozumiem,że ktoś przechodzi przemianę pod wpływem jakiegoś zdarzenia, traumy ogromnej.
U mnie nic takiego nie miało miejsca.
Ostatnio
zastanowiło mnie pytanie dziecka, które oglądało moje zdjęcia z kiedyś
tam. I dziecko pyta, mamusiu ty się cały czas śmiejesz, dlaczego teraz
się tak nie śmiejesz?
Wydaje
mi się niewiarygodne wspomnienie jak bezstresowo podróżowałam po
Europie, komunikowałam się z nowo poznanymi ludźmi i z niczym nie miałam
problemu.
A teraz konieczność wypowiedzenia kilku zdań w większym gronie wywołuje u mnie atak paniki.
I
mówię cały czas o osobie, którą w pracy zawsze wystawiano na pierwszą
linie frontu jako kogoś wygadanego, perfekcyjnie przygotowanego nie do
speszenia.
Nowe jest też separowanie się od ludzi.
Z nikim się nie spotykam, telefon odbieram tylko w przypadku gdy dzwonią dzieci, mąż, rodzice i B.
Chyba przestałam sobie radzić.
Dociera do mnie pooli, że dobrze już było, a przede mną tylko czarna dziura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz