ZAJRZAŁO .....

środa, 22 sierpnia 2012

DYLEMATY POWIEDZMY MORALNE

Mam ich sporo, różnego rodzaju. 
Jedne absorbują mnie mniej drugie więcej, nic nadzwyczajnego. 
Ale tym, któremu zaczynam poświęcać sporo czasu, to kwestia mojego męża i żony B. 
Zastanawiam się na przykład czy fakt,że moje małżeństwo jest jakie jest usprawiedliwia moje emocjonalne zaangażowanie gdzie indziej. Czy to co robię jest złe, bardzo złe czy tylko obojętne, bez znaczenia zupełnie?
Nie wiem. Paradoksalnie jeszcze większy problem mam z żoną B.
 W prahistorycznych czasach gdy wiodłam imprezowy żywot wolnej kobiety zawsze gdzieś w okolicy plątali się żonaci  szukający pocieszenia"nieszczęśliwi" faceci. 
Nie zwracałam na nich uwagi wychodząc z założenia,że po faceta innej kobiety się nie sięga po prostu, zwłaszcza w sytuacji gdy "tego kwiatu jest pół światu". 
Potem gdy wyszłam za mąż temat przestał dla mnie istnieć stałam się przyzwoitą nie rozglądającą się po bokach kobietą . 
Hipokryzji zawsze nie znosiłam tak jak wspomnianego już kiedyś banału. 
A teraz muszę spojrzeć prawdzie w oczy bo okropną zakłamaną hipokrytką jestem. 
Żony B. nie znoszę z założenia. 
Wprawdzie poznał ją po naszym rozstaniu, ale mam takie poczucie,że gdyby się nie pojawiła to może sprawy wtedy potoczyłyby się inaczej.
B. mało o niej opowiada i nie narzeka bo to nie ten typ, ale czasem wspomni o sytuacjach różnych domowych, i na tej podstawie zbudowałam sobie obraz zimnej, przeważnie niezadowolonej i zapatrzonej w siebie kobiety, która wymaga bardzo dużo ale od siebie to niewiele daje.
 I przejawia wielkie zamiłowanie do karania "cichymi dniami" przeciągającymi się czasem do 2-3 tygodni.
Wiem o B. wystarczająco dużo,żeby mieć pewność, iż gdyby w domu przejmowano się nim chociaż trochę to dla mnie nie znalazłoby się ani trochę miejsca. 
Prawda jest taka,że jego małżeństwo podobnie jak moje trwa z poczucia obowiązku, odpowiedzialności i cholera wie czego jeszcze. Ale miało być o mojej hipokryzji.
Za każdym razem jak ma gorszą sytuację w domu upewniam go w przekonaniu,że należy odpuścić olać, dążyć do zgody itp. 
Upewniam go bo jest to człowiek tej zgody szukający potrafiący przeprosić za niepopełnione czyny po to tylko aby ta pani okazała zadowolenie. I to był stan niejako zastany przeze mnie.
Moja rola jest delikatnie mówiąc dwuznaczna. Bo jak pisałam zachęcam go do szukania zgody, ale robię to tak, że B. na swoją połowicę patrzy coraz bardziej krytycznie, i coraz częściej zaczyna to akcentować.
A ja myśląc wtedy o niej czuję nutkę satysfakcji.
 Bo z mojego punktu widzenia zgarnęła co najlepsze i  zupełnie nie potrafi docenić swojego szczęścia.
 A ja zostałam z niczym. 
I uważam,że to cholernie niesprawiedliwe.


8 komentarzy:

  1. Jeśli chodzi o podejście do żony B. to doskonale Cię rozumiem. Targały mną podobne uczucia. Niby mówił, że jest szczęśliwy, ale z zachowania i niektórych opowieści wynikało, że wcale nie był. A ja czułam się rozdarta, bo niby chciałam, żeby był szczęśliwy i mu się układało...ale z drugiej strony chciałam, żeby był szczęśliwy...ze mną...
    I prawdę powiedziawszy nikt nie powinien tego oceniać jako złe lub dobre dopóki nie znajdzie się w podobnej sytuacji. Ja byłam, ale i tak się nie wypowiem. Jedynie dziwi mnie, że trwacie oboje w tych związkach, skoro ciągnie Was do siebie. Ja bym zaryzykowała zmianę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze wiedzieć, że ktoś to rozumie a nie ocenia, z góry skazując na potępienie. O ewentualnym byciu razem rozmawiamy prawie codziennie, i dochodzimy niezmiennie do tych samych wniosków,że tego się nie da posklejać. Za dużo każde z nas ma na plecach, dodatkowo udowadniamy sobie,że tacy odpowiedzialni jesteśmy.A chyba po prostu boimy się zmian.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz...ja też się zastanawiam czy Ty go aby za bardzo nie idealizujesz... no bo, skąd wiesz jaki jest w codziennym życiu? Czy też byłby taki idealny wtedy? A może ta jego żona ma powody, żeby być oziębłą? Może wyczuwa Wasz romans?
    Ja Diabła stawiałam na piedestale, a jego partnerkę uważałam za złą. Teraz już tak na to nie patrzę. I nie dlatego, że Diabeł nie jest ideałem. Dla mnie jest. Tylko dla niej nie był, bo oczekiwała od niego bycia kimś innym... ale w tych swoich niespełnionych oczekiwaniach miała prawo zachowywać i czuć się, jak się czuła... Teraz mimo ogólnej niechęci i nietolerancji dla jej osoby... to jej współczuję, bo dużo przeszła... może jak na nią...zbyt dużo.
    A sama mówisz, że on Ci wszystkiego nie mówi...może powinien? No i nie znasz jej wersji wydarzeń, a ta mogłaby Cię zszokować. W końcu każdy patrzy na świat własnymi oczami i widzi to, co chce zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Biorę pod uwagę,że jest jak mówisz.
    Odnoszę to też do mojego podwórka, ciekawe co usłyszałabym od męża- gdyby zechciał rozmawiać. Nie przesądzam jak tam jest u niego w domu, ale napisałam jak czuję. I nie zawsze mnie samej to się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. A to jest tak, że to tylko Twój mąż nie chce rozmawiać? Czy może Ty z nim również nie próbujesz? A może warto? Może, skoro nie chcesz rozbijać małżeństwa, warto spróbować je naprawić?
    Tak. Z tym co się czuje samemu to niezły problem czasem jest... i nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń
  6. Próbowałam nie raz, nie dwa. Niestety jest to człowiek z gatunku tych co nie lubią ujawniać swoich emocji, woli się zaciąć i męczyć. Myślę,ze to kwestia wychowania i zasad wyniesionych z domu rodzinnego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Swoją drogą, bo może nie tu, ale w jakimś poście... może napiszesz co Cię w ogóle pchnęło do ślubu i płodzenia potomstwa z takim człowiekiem, bo to mnie ciekawi :-)

    OdpowiedzUsuń