Już
po wszystkim. Pierwsza doba po operacji za mną. Jeszcze tylko kilka dni
w szpitalu i wracam do domu. Boli paskudnie, ruszać prawie się nie da,
wyprawa do łazienki to jak zdobywanie Himalajów. Ale daję radę, widzę tu
sporo osób z dużo większymi problemami, nie mam co jęczeć. Poza tym
paradoksalnie w szpitalu odpoczywam, przede wszystkim psychicznie. Tutaj
wszystko jest wiadome, jasne zasady wiadomo czego można oczekiwać, a co
jest nierealne. Jestem tu szósty raz, problemów z aklimatyzacja brak.
Pielęgniarki sympatyczne. Jest ok.
Wczoraj
raniutko wyszłam z domu przeżyłam małe zaskoczenie. O swoje auto oparty
stał uśmiechnięty B. Odprawił moją taksówkę i zawiózł mnie do szpitala.
Bardzo się ucieszyłam widząc go, a poza tym wiadomo raźniej mi było po
drodze.Niespodzianka mu się udała, wiem,że kosztowało go to sporo
wysiłku bo ranki ma zawsze zajęte rozwożeniem dzieci, nie pytałam ale
musiał prosić żonę na pewno aby to zrobiła.
Myślałam,ze wysadzi mnie pod kliniką i pojedzie do swoich spraw, ale niespodzianki ciąg dalszy był.
Pomógł
mi przebrnąć przez wszystkie wstępne procedury, na izbie przyjęć był
tłum, B. wyczarował dla mnie krzesełko a nawet luźniejszy kącik, w
którym mogłam przeczekać. Pilnował kolejki, opowiadał żarciki trzymał za
rękę. W konsekwencji czas przeszedł szybko i dotarłam na oddział. B.
był ze mną cały czas i nie pozwolił mi się bać.
Odprowadził mnie pod same drzwi bloku operacyjnego, na który ja powieziona byłam z fasonem na łóżku.
Próbowałam
się martwić,że ogląda mnie w tak mało romantycznych okolicznościach w
szpitalnej "operacyjnej" koszulce, ale czułam się tak dopieszczona, że
do tego martwienia się podchodziłam bez specjalnego zaangażowania.
Zabieg trwał prawie 3 godziny, i jak wieźli mi z powrotem już wybudzoną
to B. wciąż tam był.
To
pewnie szalenie infantylne, ale widok jego oczu jak szedł pochylony
przy mnie trzymając za rękę pamiętać będę do ostatniego dnia swojego
życia.
Dzięki
niemu ten trudny dzień przetrwałam nie skręcając się z samotności.
Bardzo dobrze czuję się w jego towarzystwie, ogarnia mnie taki spokój i
nie mam czarnych myśli. Nie mogę sobie podarować, że wtedy dawno temu
nie zawalczyłam o niego powodowana durna ambicją, i myśląc "jak nie
chcesz to nie". To było głupie bo przecież skręcało mnie z rozpaczy. A
teraz...
Teraz B. mnie lubi chyba , no bo inaczej nie poświęcałby mi tyle uwagi. Dobrze mieć kogoś takiego.
Kończę, bo właśnie przyszedł. Z siatą owoców jak dla grupy przedszkolaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz