ZAJRZAŁO .....

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

ŚWIĘTA

Święta to trudny czas, zwłaszcza jak radości w sercu brak.
Jakoś udało mi się przekonać męża do wyjazdu do moich rodziców. Było trochę marudzenia, ale podlizując się niemiłosiernie udało mi się uzyskać łaskawą akceptację. Raz w roku może się poświecić.
I nie chodzi nawet o to,ze ma coś przeciwko moim rodzicom, jemu po prostu programowo się nie chce. Oni do nas przyjechać nie mogą, Tata z uwagi na stan zdrowia źle znosi podróże. A nie chciałam kolejnych świąt spędzać z rodziną małżonka, która zjawi się niby "niechcący" i zalegnie na kilka dni. Kontakty z nimi są słabe i wyjątkowo nie czuję się temu winna. Mąż, jego rodzeństwo i ich mama nie mają potrzeby spędzania razem czasu, częstszych kontaktów, dowiadywania się o siebie. Nie mam na myśli wścibstwa i wtrącania się w nie swoje sprawy, ale ja ze swoimi kuzynami jestem w o wiele serdeczniejszych relacjach niż oni ze sobą.  Ale Święta...Pojechaliśmy, dzieci szaleją z radości bo uwielbiają być u Dziadków, Rodzice się cieszą bo za nimi przepadają, ja też nareszcie mam okazję pogadać z nimi nie tylko przez telefon. Mam w nich oparcie i to jeszcze jakoś trzyma mnie w pionie, świadomość, że jest miejsce, w którym zawsze znajdzie się dla mnie miejsce.

O dziwo odkąd tu jestem śpię dobrze, ale cóż szum morza który wieczorem
pięknie słychać  zawsze na mnie działał kojąco. Podróż była słaba, ale jakoś przeleciało. Na co dzień jedyną dla mnie radochą i wyciszeniem to są chwile spędzone w samochodzie. Uwielbiam prowadzić. Moment odpalania silnika działa na mnie terapeutycznie. Wiem,że to śmieszne ale tak mam. Ale podczas wspólnych wyjazdów prowadzi małżonek.
A kto z nim jechał wie jaka to "przyjemność". Generalnie każda chwila wydaje się być ostatnią. Atmosfera między nami nawet nie napięta, ot takie drobne przyjemności: "tak źle jak teraz to jeszcze nie wyglądałaś".

Fakt, tak źle to jeszcze nie. I nie pomogła wizyta u fryzjera i fajna fryzurka, nie pomogły nowe ciuchy. Jestem zapuszczona emocjonalnie i to chyba po mnie widać, wyglądam beznadziejnie. Ale czy trzeba mi to tak walić prosto w oczy? Nie wiem. Może trzeba, ale jaki to ma przynieść efekt?
Ostatnie dni to duże utrudnienie w kontaktach z B. Każde z nas otoczone rodziną, więc sms-y takie bardziej ukradkowe i nie tak częste. I rozmawialiśmy "tylko" dwa razy. Dziękuję i za to, gdyby nie on to już całkiem czułabym się jak sprzęt nadający się tylko do utylizacji. A tak to przynajmniej mogłam komuś powiedzieć jak bardzo boję się kolejnej operacji (to już za 2 dni!!!). Bardzo się boję. Jasne jestem dużą dziewczynką. Raniutko wstanę, pojadę sobie do szpitala, jakoś przetrwam.  Ciekawi mnie czy męża zainteresuje jak mam zamiar się tam  dostać. Ostatnio pojechałam samochodem, a małżonek nawet po mnie przyjechał i tylko trochę narzekał,że mu burzę plan dnia. Czepiam się, przecież  nawet zapytał czy bardzo boli.  A potem przegonił mnie na drugi koniec parkingu, bo nie będzie się przecież ochroniarzom tłumaczył,że podjedzie pod wejście tylko na chwilę,żeby kobietę zgarnąć co do drzwi to na wózku jeszcze wieziona była, bo problemy z utrzymaniem pozycji pionowej jak po szalonej tygodniowej imprezie.
Znowu się czepiam.
Ale jak nie ma komu powiedzieć to dobrze chociaż na blogu sobie ulżyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz