Tak
się dziś zastanawiam co mnie właściwie łączy z mężem. Wnioski są
średnio optymistyczne najdelikatniej rzecz ujmując. Bo wyszło mi,że co
oczywiste dzieci. Poza tym dom i kredyt hipoteczny. I to byłoby mniej
więcej tyle. Bardzo smutno mi się zrobiło. pytanie zasadnicze, które
sobie stawiam jest mniej więcej takie: czy fakt,że od dawna nie jestem
już nastolatką oznacza, że całe moje życie ma kręcić się jedynie wokół
spraw dotyczących tego nieszczęsnego "prowadzenia domu" i pracy? Czy
naprawdę to takie zabawne,że
chciałabym jeszcze wyciągnąć się nie sama przed kominkiem (po co nam
kominek to ja nie wiem, odpalany jest z raz w roku). Fajnie byłoby mieć z
kim w domu po prostu pogadać a nie wymieniać się komunikatami
dotyczącymi niezbędnego uzupełnienia zapasów wody mineralnej. Przy mężu
nie czuję się kobietą , jakimś takim tworem jedynie. Przydatnym
aczkolwiek nie niezbędnym. Próbując zachować obiektywizm stwierdzam,że
jemu tez chyba nie jest za fajnie, i też się meczy ze mną. Czasem myślę
sobie, że gdyby dopadł go kryzys wieku średniego i spotkał miłość
swojego życia (nie mam wątpliwości, że ja nią nie byłam) to wtedy
wszystko by się rozwiązało i ułożyło. Mogłabym nawet urządzać
cotygodniowe grile w których wszyscy bralibyśmy udział oczywiście w
wielkiej przyjaźni pozostając. Bo ten małżonek mój to całkiem fajny a na
pewno porządny facet, tylko,że razem nam jakoś niezupełnie po drodze
jest.
Trochę smutne jest to, co tu piszesz. O tym, że tak jest między Wami. I zastanawia mnie, co w tym wszystkim jest, że coraz więcej jest takich małżeństw, które po prostu ze sobą są, bo kredyt i dzieci. Może dlatego ja nie chcę mieć dzieci... żeby móc być z partnerem tylko dlatego, że chcę, a nie bo muszę...
OdpowiedzUsuńA co do przyjaźni z mężem po rozwodzie...ciekawe czy by się to udało...