ZAJRZAŁO .....

czwartek, 22 marca 2012

KREATYWNA INACZEJ

Jedyną irytująca rzeczą przy pisaniu bloga jest konieczność wymyślania tytułów.
Moja kreatywność nie sięga tak daleko jak moje chęci do pisania.
Kolejny dzień zmierza do swojego szczęśliwego końca.
Jeszcze tylko dopilnuję, żeby dzieci przebywały już w swoich pokojach i mogę złapać prochy, a potem siedzieć z laptopem na kolanach, aż zacznę odpływać.
Od tygodnia zażywam antydepresanty, zaordynowane przez mojego lekarza rodzinnego. Pacjentką doktora jestem już około 13 lat z racji dziecięcych infekcji widujemy się regularnie.
 No i pan doktor ostatnio zaczął bardzo niepokoić się moim wisielczym humorem.
Dał do rozwiązania jakieś testy, powypytywał no i skończyłam w aptece z receptą w ręku.
Na razie nie widzę efektu i zastanawiam się czy inwestycja 14 zł nie była po prostu chybiona. Zwłaszcza,że boję się przy tych tabletkach napić wina, a miałabym pewnie ochotę. W domu atmosfera smętna czyli zwyczajna. Mnie nie chce się o nic walczyć, mężowi podobnie. Przynajmniej w jednej kwestii osiągnęliśmy kompromis nawet specjalnie o to nie zabiegając.
 Przeraża mnie to, że w ten sposób będzie upływał cały czas jaki mi pozostał. Niestety nie jestem jedną z tych asertywnych twardych kobiet, które potrafią powiedzieć "nie układa się, rozstajemy się".
No i dzieci. I kredyt.
Obawiam się, że żyjąc w ten sposób stracimy do siebie resztki sympatii, a wręcz przestaniemy się lubić.
O! Sms od B. Krótka chwila miłego ciepła, które rozpływa się we mnie zanim zdechnie przyciśnięte jakimś przebłyskiem genialnym, który pojawi się w mojej głowie.

środa, 21 marca 2012

TAKIE TAM

Tak się dziś zastanawiam co mnie właściwie łączy z mężem. Wnioski są średnio optymistyczne najdelikatniej rzecz ujmując. Bo wyszło mi,że co oczywiste dzieci. Poza tym dom i kredyt hipoteczny. I to byłoby mniej więcej tyle. Bardzo smutno mi się zrobiło. pytanie zasadnicze, które sobie stawiam jest mniej więcej takie: czy fakt,że od dawna nie jestem już nastolatką oznacza, że całe moje życie ma kręcić się jedynie wokół spraw dotyczących tego nieszczęsnego "prowadzenia domu" i pracy? Czy naprawdę to takie zabawne,że chciałabym jeszcze wyciągnąć się nie sama przed kominkiem (po co nam kominek to ja nie wiem, odpalany jest z raz w roku). Fajnie byłoby mieć z kim w domu po prostu pogadać a nie wymieniać się komunikatami dotyczącymi niezbędnego uzupełnienia zapasów wody mineralnej. Przy mężu nie czuję się kobietą , jakimś takim tworem jedynie. Przydatnym aczkolwiek nie niezbędnym. Próbując zachować obiektywizm stwierdzam,że jemu tez chyba nie jest za fajnie, i też się meczy ze mną. Czasem myślę sobie, że gdyby dopadł go kryzys wieku średniego i spotkał miłość swojego życia (nie mam wątpliwości, że ja nią nie byłam) to wtedy wszystko by się rozwiązało i ułożyło. Mogłabym nawet urządzać cotygodniowe grile w których wszyscy bralibyśmy udział oczywiście w wielkiej przyjaźni pozostając. Bo ten małżonek mój to całkiem fajny a na pewno porządny facet, tylko,że razem nam jakoś niezupełnie po drodze jest.

wtorek, 20 marca 2012

BANAŁ

Całe życie nienawidziłam banału, a teraz jestem jego pierwszoplanową bohaterką. Muszę przyznać,że trochę się nie odnajduję w tej sytuacji. 
Zresztą ostatnimi czasy w niewielu sprawach się odnajduję. I nawet nie mogę poczuć się wyjątkowo, że tylko ja...
Bo widzę przecież, że jedynie uczestniczę w kolejnej odmianie jakiegoś starego oklepanego schematu. 
Złośliwa ale nie pozbawiona resztek zdrowego rozsądku cześć mojej osobowości widzi to tak: dwoje  zniechęconych nieco "szczęściem" długotrwałych związków znajduje odskocznie w drugim sekretnym życiu (i tu mamy piękny banał).
 Moja romantyczna odmiana widzi to zgoła inaczej.
Cholera i to jest dopiero banał.
No bo jak nazwać to co wyprawiają racjonalni, rozsądni ludzie po czterdziestce?
Mój dzień zaczyna się około dziewiątej rano. Wstaję co prawda o szóstej, ale około dziewiątej dzwoni po raz pierwszy B. 
Porozwoził już swoje córki do szkół i w drodze do swojej firmy dzwoni.  Interesuje go jak spałam, czy dzieci mi się rano piekliły, co znowu narozrabiał mój kot. A potem cały dzień mamy włączony komunikator. Chyba już tylko doświadczenie i rutyna sprawiają,że równocześnie wykonujemy swoją pracę i nie zaliczamy przy tym żadnych wpadek. Wprawdzie żadne z nas nie jest chirurgiem operującym na otwartym sercu ale jednak każde z nas zajmuje dość odpowiedzialne stanowisko i sporo tematów do ogarnięcia ma. 
Po południu wiadomo: obowiązki domowe zarówno ja jak i B. nie migamy się co trzeba się dzieje. Dlatego to tylko kilka ukradkowych sms, no czasem szybki telefon (odwiozłem siostrę do pociągu a teraz wracam do domu sam).
Wieczory znowu są nasze (komunikator). Ostatnia czynność to uroczyste wykasowanie historii rozmów tego dnia (wejdzie komuś w oczy jeszcze a po co?) i każde z nas uroczyście kroczy do swojej małżeńskiej sypialni. 
B. nie opowiada mi,że moje oczy są jak tafle jeziora w których mógłby utonąć, a jednak sprawia,że czuję się jak cudowna, pociągająca kobieta, jaką w rzeczywistości od dawna już nie jestem.  Z jednej strony wiem, że nasze działania są całkiem niewinne, z drugiej zaś mam takie przypuszczenie,że przekraczamy ogólnie przyjęte normy. Czasem nawet trochę mnie to martwi. A czasem bardziej niż trochę. A najczęściej w ogóle nie (skoro już sobie bloguję to stawiam na uczciwość wobec samej siebie).


sobota, 17 marca 2012

SUPERMAN

Znam go.
 Jest taki. 
Inteligentny, z dużym poczuciem humoru.
Zawsze wysłucha i mądrze doradzi. Jest zawsze gdy go potrzebuję. Wie co zrobić gdy spanikowana dzwonię z samochodu bo jakaś kontrolka świeci i nie wiem co to może być.
Bo ja w takich sytuacjach dzwonię do niego - nie do męża co byłoby pewnie bardziej oczywiste.
Do niego wysyłam sms po kłótni z córka, gdy nerwy puszczają a łzy kapią jak oszalałe.
Jego numer wystukuję w pierwszym odruchu po zaliczeniu sukcesu zawodowego.
A on nawet wygląda tak jak lubię!!
Słuchamy takiej samej muzyki. Godzinami potrafimy gadać o rzeczach poważnych i absurdalnych głupstwach.
To on rano dzwoni i pyta mnie jak się czuję, czy wszystko dobrze. Pamięta, że miałam iść zrobić badania.
Wykonuje dziesiątki gestów, dzięki którym czuję się wyjątkowa wspaniała i godna uznania.
On jest dla mnie dowodem na istnienie supermana. Mój macho.
On ma tylko jedną wadę.
Zasadniczą. Niewybaczalną.
On mnie nie chce.
A dokładniej: nie chciał mnie już dwa razy.
Pierwszy raz ponad dwadzieścia lat temu gdy powiedział mi, że nie jest gotowy na związek.
Drugi raz gdy po tym jak po upływie tych 20 lat pojawił się nieoczekiwanie w moim życiu i nieoczekiwanie stał się tak ważny. Prowokujemy się nawzajem, a potem on zawsze się wycofuje, nie przekracza tej granicy, którą ja przekroczyłabym natychmiast.
Nie chce mnie..
Daje mi tak dużo ale mnie nie chce.
Teoretycznie wiem, że to też o nim dobrze świadczy - jest wierny żonie.
Teoretycznie rozumiem to doskonale.
I doceniam.
Teoretycznie.